środa, 29 września 2010

Przemyślenia w miesiącu wrzosów

I
Zastanawiające jest jak wiele w obecnej modzie widać wpływów militarnych. I nie chodzi mi o takie oczywiste rzeczy jak używanie wojskowych sortów mundurowych czy też stylizacje na takowe. Jak się bacznie przyglądnie niektórym niewyglądającym, na pierwszy rzut oka, militarnie czapkom czy spodniom to jednak dojrzy się ewidentne zapożyczenia ze strefy Aresa. Jest to niezwykle ciekawe w zestawieniu z obowiązującym pacyfistycznym duchem obecnego okresu.

II
Przeglądałem ostatnio kalendarz wydany przez pewną firmę dla nauczycieli. Zaciekawiła mnie jedna rzecz. Otóż okazało się, że różne dni w ciągu roku są dniami różnych rzeczy lub zawodów. Mamy więc Dzień Stawów i Oczek Wodnych, jak i Dzień Nauczyciela, Dzień Komiksu i Dzień Informatyka. Wyliczankę można tak ciągnąć długo. Im więcej poznawałem nowych świeckich „świąt” tym bardziej dochodziło do mnie, że mamy tu wyraźną analogię do Roku Liturgicznego. Kiedyś rytm roku obok okresów klimatycznych wyznaczały także kościelne święta. Była to Wielka Historia Zbawienia, której głównymi punktami były najważniejsze wydarzenia związane z osobą Jezusa. A swoistymi przypisami do owej Opowieści były dni poświęcone świętym. Każdy z nich zaś był patronem jakiegoś elementu rzeczywistości. Na przykład święta Cecylia opiekowała się muzyką, święty Błażej chorymi na gardło, a święty Michał Archanioł żołnierzami. Dziś świętych zamieciono w kąt naszej rzeczywistości, ale pragnienie wyróżniania pewnych dni pozostało. Jak by to ujął de Bonald „tak głęboka i naturalna jest idea ładu”.

III
Jednym z podstawowych błędów Władysława II było nie zrównanie w prawach z bojarami katolickimi bojarów prawosławnych. Można by i wybaczyć mu ten błąd doprowadził on bowiem do wojny domowej w Wielkim Księstwie, która wzmocniła tendencje zjednoczeniowe z Koroną Polską. Można ten błąd także zrozumieć. Wszak w tamtych czasach identyfikacje religijne były mocniejsze niż dziś. Jednak moim zdaniem był to bardzo poważny błąd. Dał naszym wschodnim sąsiadom możliwość i pretekst mącenia na terytorium Rzeczpospolitej. Zrównanie zaś szlachty prawosławnej z katolicką mogłoby zaś pozwolić Jagiellonom i ich następcom na przyciągnięcie do naszego państwa Nowogrodu Wielkiego oraz innych terytoriów ruskich. Puszczając zaś zupełnie wodze fantazji, to można by rzecz, że dobrze wypracowana tolerancja religijna mogłaby się na bardziej przydać. Moglibyśmy wykorzystać husytów przeciw Habsburgom. Następnie lepiej przygotować krucjatę Władysława III. Gdyby zaś Warna była zwycięstwem a nie klęską, to można by się pokusić o jakieś koligacje z warstwą rządzącą w Konstantynopolu. Tytuł basileusa byłby w zasięgu ręki. Mając po swojej stronie i ortodoksów i husytów można by pograć inaczej z Rzymem i Habsburgami oraz Moskwicinami. Takie to są moje niespełnione marzenia o dwugłowym białym orle.


IV
Czytając teksty Jacoba Taubesa na temat upadku średniowiecznej wizji świata odkryłem w sobie dość duże pokłady średniowiecznej osobowości. Jestem po części wyobcowanym z Kosmosu człowiekiem współczesnym, ale równocześnie dostrzegam Boski Ład w świecie przyrody. Taubes ma rację, że przejście od kosmologii ptolemejskiej do kopernikańskiej zniszczyło zasadę analogii fundamentalną dla teologii (politycznej) Średniowiecza. Jednak nie do końca moim zdaniem wyjaśnia przyczyny załamania się owej zasady. Przy znacznym ładunku symboliki solarnej w chrześcijaństwie związek pomiędzy nowożytną kosmologią a teologią mógł zostać utrzymany. Czemu się tak nie stało? Myślę, że Davila (i jego scholia na temat arystotelizmu/tomizmu) przynoszą odpowiedź na ten temat.


V
Ostatnio mogłem zaobserwować (duże) zainteresowanie geopolityką i (mniejsze) teologią (polityczną). Tęsknota za Kosmosem? Za wszystko porządkującym Logosem?


VI
Fraza „inny świat” kojarzy się z książką Gustawa Herlinga-Grudzińskiego na temat łagrów. Ja używam jej w innym kontekście. To coś, co jest we mnie, ale także bardzo po za mną. To przede wszystkim tęsknota. Odzywa się we mnie gdy widzę ślady innego świata. Smugi kondensacyjne samolotów, przystań jachtowa nad jeziorem Dąbie, wojskowe pojazdy przejeżdżające obok mnie, fotografia miecza…

środa, 8 września 2010

Teologia z mchu i paproci

I
Serce



II
Mam pewną słabość do mchu i paproci. Są to dla mnie takie roślinne symbole archaiczności. A ja bardzo archaiczność lubię. Obiektywnie można by rzec, że życie w dawnych czasach było bardziej ciężkie niż dziś. Mnie się jednak kojarzy archaiczność z poczuciem bezpieczeństwa. Zadomowieniem się w Kosmosie.


III
W kwestiach religijnych jestem kimś w rodzaju tradycjonalisty. Swego czasu napisałbym, że jestem tradycjonalistą, ale właśnie czas zweryfikował to moje twierdzenie.


IV
Podstawą mojej religijności jest chrześcijaństwo. Najmocniej zaznacza się w tym fundamencie katolicyzm. Można zobaczyć też mocny wpływ prawosławia. Do protestantyzmu mam raczej stosunek ambiwalentny. Jednak i tutaj muszę powiedzieć, że są pewne różnorakie inspiracje. Przy czym we wszystkich trzech przypadkach trudno mówić o wpływach teologicznych w sensie doktrynalnym czy też takim akademickim ujęciu teologii. Mam pewne pojęcie na temat doktryn różnorakich wyznań chrześcijańskich, jednak ta sprawa nie rozpala ani mojego umysłu, ani mojego serca.


V
Zdecydowanie wolę stare formy religijne. Choć wcale nie uważam, że należy je petryfikować i niewolniczo trzymać się takiego kształtu. Zresztą każda stara forma kiedyś była nowa. Jestem na pewno przeciwnikiem bezmyślnego gonienia za nowością i w tym celu odrzucania tego, co już było. Jednak nie za bardzo też mnie porywają różnorakie tradycjonalistyczne wojenki. Mogę docenić zaangażowanie, co poniektórych w obronę choćby Mszy Świętej przed nowinkarskimi chuliganami. Na dłuższą jednak metę wychodzi ze mnie liberał (tfu, tfu) co to żyje i daje żyć innym. Podejrzewam, że zbyt wielu latintradsów chętnie zrobiłoby to, co zrobili moderniści po SW II. Myślę jednak, że obecnie w Kościele jest tak duża liczba ludzi, których pobożność ukształtowała Nowa Msza i inne nowoczesne formy pobożności, że niepotrzebnym okrucieństwem byłoby im to zabierać. Bracia tradsi nie powinni się zniżać do poziomu modernistycznych dewastatorów.


VI
Zdecydowanie brakuje mi zapału by z katolickiego balkonu patrzyć z wyższością na prawosławnych („schizmatyków i heretyków”) i protestantów *(„heretyków”). Pewno sam jestem heretykiem, bo dla mnie oni są moimi braćmi w Chrystusie, a dzięki Jezusowi Kościół, choć podzielony jest też jednością. Dokładnie tak, żeby to zgrabnie teologicznie wyjaśnić, to nie wyjaśnię. Natomiast nie brakuje mi zapału by z owego balkonu patrzyć z wyższością, a czasem złośliwie napluć na modernistyczny motłoch.
Nie będę ukrywał, że w katolicyzmie najbardziej porusza mnie to, co jest na marginesie oficjalnego Kościoła. Nie za bardzo przepadam za tomizmem (lecz mam sympatię do świętego Tomasza z Akwinu), lubię Jana Szkota Eriugenę, Juliannę z Norwich, mistrza Eckharta, Mikołaja z Kuzy. Nawet tak oficjalny święty jak Augustyn, a który jest na mojej liście, dziś jest raczej trzymany na uboczu. Być może obecny pontyfikat to zmieni.
Zdecydowanie nie uważam, że trzeba wierzyć tak jak tomiści z przełomu XIX i XX wieku by uzyskać zbawienie.

*Choć żeby być dokładnym mam dość liczne zastrzeżenia do protestanckiej teologii.


VII
Mam też pewną słabość do przedchrześcijańskich wierzeń. Najmocniej chyba do mitologii germańskiej, hinduskiej, grecko-rzymskiej oraz wierzeń Wielkiego Stepu i Słowian. Dorzucić mogę jeszcze sprawy religijne Indian Ameryki Północnej, Celtów i Japończyków. Fascynują mnie też najbardziej pierwotne formy religijności jakie cechowały wychodzący z mroku zwierzęcości rodzaj ludzki.


VIII
Judaizm uważam za coś wewnętrznego do chrześcijaństwa, lecz przenoszenie pewnych spraw z judaizmu rabinicznego do chrześcijańskich wspólnot to raczej nieporozumienie. Z kolei odcinanie się od tradycji żydowskiej to dla mnie głupota.


IX
Nie uważam, że sensem religii jest produkowanie dobrych ludzi. Moralność spłyca a nie pogłębia przesłanie religii. Może wręcz zerwać ową więź pomiędzy Niebiosami a Ziemią. Ogólnie jestem wrogiem moralizowania (nie zaś moralności). Niestety zapewne da się mnie zaliczyć do innej grupy spłycaczy. Owej gromady estetów zachwyconych subtelnością religijnych ceremonii i symboli, poszukiwaczy metafizycznych dreszczy, dla których ważniejsze są owe dreszcze niż Bóg.


X
Z jednej strony ważne jest dla mnie uznanie Jezusa jako osobistego Zbawiciela. Nawiązanie osobowej relacji z Bogiem. Mam z tym jednak, niestety, bardzo spore problemy. Zbyt często nie czuję tej Opatrznościowej Opieki. Z drugiej stronie niesłychanie jest dla mnie ważny Rok Liturgiczny powiązany z porami roku. Taka synteza Pisma Świętego z Księgą Natury.
Usiąść na mchu wśród paproci w obecności Ojca.